środa, 24 kwietnia 2013

10 dzień

W mojej głowie roi się od zmartwień. Kumulacja sprawiła, że na chwilę wyrzuciłam je z głowy, lub poprostu odseparowałam, zapominając o całym bożym świecie, popijając koktajl z melonów i mleka sojowego, podczas gdy w tle przyjemne i zmysłowe "dancing in the moonlight" smashing pumpkins....

Ostatnie dni zawiadomiły mnie subtelnie, że wielkimi krokami zbliża się kolejny ryzys dietowy. I oto nadszedł. Niedość, że waga przestała spadać (dietę utrzymuję wciąż tak samo), to jeszcze apetyt, że ohoho! Zjadłabym konia z kopytami, najlepiej z żółtym serem i keczupem.  Ale nie dam się. Zbyt daleko zaszłam, żeby teraz to wszystko szlag trafił. Poza tym, na kolejny kryzys byłam psychicznie przygotowana. Jeden już przetrwałam, przetrwam i drugi. 

Pogoda za oknem woła do mnie "chooooodź, no choooodź na dwór, zrób coś". Ale ja ograniczam się tylko do tego co muszę, poza tym siedzę w domu, skulona na fotelu w kłębek i albo czytam albo słucham smutnawej muzyki i tak mija dzień. W międzyczasie jeszcze coś upichcę, a przyznać muszę, że ostatnio moja fantazja do improwizacji mnie nie zawodzi. 

Tak więc dziś pieczone "kotlety" z czarnej fasoli (bez jajka). Nie potrafię dokładnie powiedzieć z którego przepisu blogowego je wytrzasnęłam. Co i rusz natrafiałam na przepisy jakiś wegetriańskich kotletów z fasoli, które połączyły mi się w głowie w jedną całość i z nutką improwizacji wyszło coś takiego:



Byćmoże nie wyglądają jakoś rewelacyjnie, ale w smaku były niesamowite. Dodałam mnóstwo posiekanych ziół, drobno posiekanej cebulki i czosnku. Poprostu rewelacja. 

Powoli zbliżam się do końca 10go dnia mojego wegetarianizmu :)




1 komentarz:

  1. Podziwiam silną wolę, ja nawet pięciu dni nie potrafię wytrzymać bez sięgnięcia po coś niezdrowego i słodkiego, a co dopiero mówić o 10 dniach diety. Wciąż tylko jak refren powtarzam "od jutra" ;p

    OdpowiedzUsuń